Inne Niebo

Data:

Najłatwiej jest wygrać widza emocją. Jak jednak przedstawić wyrafinowany stylistycznie szkic o miłości bez skorzystania z najbardziej lichwiarskiego, a zarazem niezachwianie działającego na widzów manewru wzruszenia? Odpowiedź daje nam Dmitrij Mamulija w „Innym Niebie”: Można, jednak spektakl łatwym nie będzie.

Ali, którego rolę gra człowiek wybrany spośród autentycznych gastarbaiterów zamieszkujących Moskwę, był pasterzem wśród bezkresnych przestrzeni Azji Centralnej. Pragnąc odszukać żonę, która wyjechała na zarobek, wyrusza wraz z dziewięcioletnim synem do rosyjskiej metropolii. Poszukuje ukochanej poznając świat, którego język jest mu dosłownie obcy, i którego istnienia nie podejrzewał. Nie zdaje sobie sprawy jaką cenę przyjdzie mu zapłacić za miłość u końca swojej podróży, której cel wydaje się nieosiągalny i okazuje się być zaledwie początkiem.

Równie zaskoczony jest widz samego filmu, przemierzający wraz z Alim labirynty szpitali, fabryk, kostnic i burdeli, coraz głębiej schodząc pod powierzchnię miasta. Im głębiej, tym mniejsza pewność, że przedstawiony scenariusz opowiada o miłości. Oszczędność w słowach i zagadkowa przestrzeń odgradzająca pasterza od istnienia ukochanej jest jakby lustrem wstawionym prosto z Tolstoja opisujacego śmierć Iwana Iwanowicza. Bohater, a bezpośrednio za nim widz, śledzący wszystkie ruchy z bliska, patrzą na świat, jednak widzą go z tylko sobie znanej, zawężonej perspektywy. Stąd zbliżenia twarzy pasterza oraz niekończące się sceny przemierzania korytarzy, klatek schodowych i innych klaustrofobicznych podziemi stolicy, przez które bohater przebija się na oślep, pozostając dla nas równie nieczytelny w swoich działaniach jak reszta otaczającego go miasta.

Syn pasterza to najbardziej przeźroczysta postać filmu. Prawie nic nie mówi, niczego wręcz nie kwestionuje. Doszczętnie oddany niewiadomej, czeka zamknięty w bezdennej niemożności działania na rzecz siebie. Obydwoje przekazują nam Moskwę jako miejsce cierpiące w milczeniu. Przemoc znana wszystkim mieszkańcom jej podziemi, nie zostaje jednak ukazana poprzez gwałt i bezprawie. Poszukiwanie zaginionej odbywa sie wręcz w okolicznościach, które można uznać za przyjazne. Nikt nikogo nie niszczy, nie kaleczy, ludzie są sobie nawzajem życzliwi i nawet policja okazuje się pomocna. Bohaterów otacza przede wszystkim beznadziejność i pustka, uczucia suche jakimi potrafią być tylko fakty wyprane z emocji i wzruszeń, przekazywane nam jako skutki wcześniejszych, nieznanych działań. W ich nieczytelność reżyserowi udaje się jednak wpisać pragnienie. Oto wyrywek z czyjegoś życia, szkic zaledwie, którego sens, jak tłumaczy sam reżyser, ukrywa się się przed nami aż do bólu.

Ładnie napisane. Nieco gorzej się oglądało. Ciekaw jestem jaki byłby odbiór filmu, gdyby usunąć ten zalążek fabuły (wiemy po co jedzie i gdzie) oraz (rozwiązującą jednak sporo) końcówkę. Lepszy / gorszy?

Dla mnie "Inne niebo" było zbyt monotonne - kojarzyło mi się z nowym kinem rumuńskim (dopiero później zauważyłem że reżyser faktycznie jest Rumunem!). Jeśli mam w kinie umierać z nudy lubię to robić oglądając piękne zdjęcia. Te z "Innego nieba" były zbyt oszczędne, choć rozumiem ich zamysł i w sumie oddawały klimat tej wędrówki tracącej chyba z dnia na dzień swój cel.

Dobry film do porozmawiania, gorszy do oglądania, ale nie żałuję że widziałem.

A na jakich filmach z nurtu nowego kina rumuńskiego umierałeś z nudów? Na "4 miesiące, 3 tygodnie, 2 dni", "12:08 na wschód od Bukaresztu", "Śmierć Pana Lazarescu"?

Akurat "4 miesiące, 3 tygodnie, 2 dni" to jeden z moich ulubionych filmów ostatnich lat. Choć "ulubiony" to trochę dziwne określenie. To po prostu świetny film, pełen napięcia i całkowicie druzgocący widza.

Dłużyła mi się mocno "First of all, Felicia" oraz "Francesca". Oba w sumie niezłe, ale nakręcone w takiej denerwującej naturalistycznej manierze, która sprawdziła się przy "4 miesiącach...", ale chyba głównie ze względu że temat akurat pasował do takiego potraktowania go.

Lazarescu nie widziałem, ale to jego scenarzysta jest reżyserem i scenarzystą "First of all, Felicia" więc raczej sobie daruję.

Śmierć Pana Lazarescu jest w mocno naturalistycznej / realistycznej "manierze", więc rzeczywiście jest ryzyko, że Ci się nie spodoba. Ale "12:08 na wschód od Bukaresztu" możesz obejrzeć; zabawne jak Rumuni potrafią z dystansem patrzeć na swoją "rewolucję".

Po takiej recenzji mam ochotę popędzić do kina.

rzeczywiscie trzeba pogodzic sie z faktem, ze lepiej sie o tym filmie dyskutuje niz sie go oglada... bardzo sie tez ciesze, ze po filmie odbyla sie rozmowa z rezyserem, calkiem duzo wyjasnila i to dzieki tej rozmowie bylam w stanie cos napisac

Małe sprostowanie: Habib Boufares (Ali) w żadnym wypadku nie jest autentycznym gastrabajterem zamieszkującym Moskwę. Pochodzi z Tunezji, pracował we Francji ( w tym zagrał w filmie La Graine et le mulet), więc choć ma za sobą doświadczneia migranta, to nie są one związane z Moskwą ani z Rosją.

to ciekawe bardzo, gdyż z takim wyjaśnieniem podzielil się z nami reżyser filmu, a mianowicie, ze aktor do roli Aliego poszukiwany byl posrod autentycznych gastarbaiterow aby podkreslic powiazanie sztuki (tworzenia filmu) z zyciem, niejako dokumentem. i do tej roli faktu mial się wedlug rezysera bardziej nadac czlowiek, ktory profesjonalnie gry aktorskiej się nie uczył, moze byla to jednak przenosnia...

Dodaj komentarz